Inwentaryzacja w projektowaniu wnętrz cz.1.
Wybiegasz w euforii z blaszanego biura dewelopera dzierżąc w ręce A4 z planem swojego nowego mieszkania i myślisz, że teraz tylko spakować walizy, obwiązać komódkę szpagatem, żeby tragarzom szuflady „nie powylatały” w transporcie i już: wprowadzamy się.
A ten nowy salon to taki wielki, że oprócz stołu po babci z rzeźbionymi cherubinami, szezlongu i kompletu trójnogich taboretów, to da się jeszcze w kącie wydzielić parawanikiem pokój do bilarda – cieszysz się w myślach. A potem nadchodzi ten moment pierwszych rozczarowań, gdy okazuje się, że jednak nie ma osobnej kuchni, tylko tam, gdzie miał stać bilard jest aneks, a ten prostokąt na kartce, który miał być salonem, to tylko dach nad przylegającym garażem. Sprzedawcy nawet nie drgnęła powieka, gdy szkicowałeś na nim rozkładany narożnik i szafkę pod TV. Poza tym wszystkie graty nie wchodzą, babcine cherubiny nie pasują, nic tam jeszcze nie ma i w ogóle nie da się mieszkać, bo beton na podłodze, a w łazience nawet tynków brak. Siedzisz na taborecie pod blokiem, patrzysz na komódkę, sąsiedzi wprowadzają się do swoich nowych, w pełni wykończonych apartamentów… Jest tuż po czwartej rano, deszcz stuka w parapet, śmieciarka pikając manewruje koło wiaty na parkingu. Na szczęście to był tylko zły sen. Na stoliku piętrzy się w mroku stos papierów, jakieś wstępne umowy, plany lokali, niby wszystkie fajne, ale w każdym jest jakiś drobny, nie dający spokoju mankament. W tym momencie podejmujesz decyzję: wezmę do tego wszystkiego kogoś, kto się na tym po prostu zna. Ludzie teraz żyją dłużej, najwyżej sprzedamy taty przyczepkę i może jeszcze babcia zerwie lokatę. Jakoś to będzie.
Tyle tytułem krótkiego wstępu. Darujmy sobie w tym momencie opis mozolnego przedzierania się przez ogłoszenia, rady wujów i znajomych, nieśmiałe telefony i zapytania mailowe, czyli ostateczną kwestię doboru biura architektonicznego – o tym przy okazji. Wyobraź sobie, że jesteś już na etapie posiadania wybranego lokum i zaczynasz pracę z architektem wnętrz. Spróbujemy przedstawić jak to wygląda od drugiej strony, czyli jak to powinno być zrobione, jakich błędów się wystrzegać, na co zwracać uwagę podczas kolejnych etapów projektu.
Co to jest inwentaryzacja?
Skoro ma to być pierwszy merytoryczny wpis dotyczący pracy projektanta wnętrz, to powinien dotyczyć czegoś, co się robi na początku. Kiedy już szczęśliwie dogramy wstępne kwestie natury estetycznej, gdy domówimy finanse, ustalimy harmonogram i podpiszemy umowę z Klientem, biegiem ruszamy do pracy. I pomimo tego, że nasz Inwestor zazwyczaj z dumą osobiście wręcza, bądź przesyła nam mailem pakiet rysunków, które otrzymał od dewelopera lub poprzedniego właściciela mieszkania, musimy ZAWSZE sprawdzić, co one są warte, czyli przeprowadzić inwentaryzację. Tu dochodzimy do momentu, w którym padnie odpowiedź na pytanie: co to właściwie jest ta inwentaryzacja, co wchodzi w jej zakres i w jakim celu się ją przeprowadza?
W Internecie można znaleźć dosyć zbliżone definicje odnoszące się do projektowania wnętrz, a taka najbardziej uśredniona i oczywista brzmi: inwentaryzacja to inaczej odtworzenie rzeczywistych planów lokalu na podstawie przeprowadzonych pomiarów z natury. W jej zakres wchodzi przede wszystkim rzut (plan) pomieszczenia, czyli widok z góry, który przedstawia przekrój ścian wykonany na wysokości 1m nad poziomem posadzek. Linia określająca obrys murów, czyli ta, która odwzorowuje wspomniane wirtualne cięcia, powinna być grubsza niż pozostałe na rysunku. Oprócz ścian, na takim planie zaznacza się drzwi i okna, podciągi, obniżenia w suficie, instalacje elektryczne, centralnego ogrzewania, wentylację, przyłącza hydrauliczne, kablówkę, wszelkiego rodzaju rewizje, do których zazwyczaj powinien być swobodny dostęp. Przekrój pionowy w przypadku mieszkań jednokondygnacyjnych nie jest niezbędny, ale co najmniej jeden taki powinien być, jeśli w projekcie mamy dwa poziomy i pojawiają się schody, zjeżdżalnia czy nawet ześlizg strażacki (taka gruba rura). A co z rozwinięciami (kładami) ścian? Warto wykonać taki rysunek, szczególnie, gdy nadmiar informacji tego wymaga, czyli w ścianie mamy drzwi/okno, grzejnik pod parapetem, w kilku miejscach ramki elektryczne oraz inne detale i urządzenia. Niektórzy architekci wymiarują każdą instalację na osobnym rzucie i sobie chwalą taki system, natomiast ja się przyzwyczaiłem do pracy na rozwinięciach, zwłaszcza jeśli na rzucie ogólnym nie mogę zamieścić wszystkich niezbędnych informacji. Część papierową obowiązkowo uzupełnia dokumentacja fotograficzna – im bardziej szczegółowa, tym lepiej, bo żaden brakujący niuans nam nie umyka. Cała ta operacja kończy się wrysowaniem wszystkich zwymiarowanych elementów do programu, w którym będziemy tworzyć projekt wnętrza.
W kolejnym odcinku: Czym i w jaki sposób mierzyć?